sobota, 28 listopada 2015

Happening dla zabicia czasu (część 4/4)



- To działajcie - odezwał się Anders -  Ja muszę już lecieć, bo wybieramy z chłopakami na grilla do Niemców. Powodzenia - pożegnał się Anders. Antoni poruszył anteną, na moment poprawiając odbiór
- To pa. - pożegnał się. - Przywieź mi jakieś muszelki.- zdążył jeszcze powiedzieć.nim Kineskop Łucznika wygasł. Antek szturchnął Tadka i spojrzał złowrogo..
- Musiałeś posłać radiotelegram do biuletynu informacyjnego, nie mogłeś poczekać na mnie? - zapytał z wyrzutem.
- No tak...ale to i tak na nic da, bo ruscy blokują biuletyn wysyłając stacjami numerycznymi karykatury Hitlera - Generał Tadeusz próbował się tłumaczyć, ale Antek i tak był zły.Pochwycił zatem z talerza i zjadł trzy żołnierzyki, które popił herbatą. Tadek udał że wcale się nie martwi o jego wątrobę.
- Włącz radio, posłuchamy co z satelity nadają - zaproponował po dłuższej chwili zadumy. Generał o pseudonimie Monter podszedł do radia i przekręcił gałkę. Odezwał się głos spikera:
- W dzisiejszej sondzie podziemnej: 30% ankietowanych uważa że Hitler powinien zgolić wąsy. 40% uważa że dobrze jest jak jest. Reszta nie wiedziała, że Hitler posiada wąsa. - Spiker przerwał na chwilę. - Informacje z kraju: czy wyroki sądów podziemnych nie są zbyt srogie? Nagraliśmy grupę volksdeutschów, narzekających przy piwie w knajpie "Eine Gutte Deutche Pumpernikiel" na życie w strachu ciągłym, obawami związanymi z wyjściem na miasto. Nie mają lekko, często są rozpoznawalni. Noszą kapelusze z piórkiem i łatwo są wyławiani przez agresorów różnej maści, niejednokrotnie bywają poniżani a często policzkowani i bici - nastąpiła pauza po której z głośników rozległ się śpiew pijanych Niemców.
- Czy nasze sądy aby nie przesadzają? - znów odzywa się spiker - posłowie Unii Zjednoczenia Europy komentują całą sprawę jako wyraz ksenofobii i uprzedzeń i składają sprawę do rozpatrzenia w Trybunale w Strasburgu z tymczasową siedzibą w Skagastrond na Islandii.
Antoni wyłączył radio. Stanął obok szafki z książkami i zamyślił się.
- Myślę, że - zaczął powoli - Hitler w sumie to z wąsikiem lepiej, ale jakby się jeszcze czesał się na prawą stronę.
Tadeusza wstrząsnęła jego uwaga.
- To może lepiej odwołać? - zapytał skonfundowany. - Chłopaki wiedzą, jak z luf karabinów pospawać całkiem niezłe rowery - powiedział.
Antoni zadumał się na chwili, sięgnął do kieszeni i wyciągnął monetę.
- To proponujesz odwołać działania, i skupiamy marketing na wycieczce rowerowej wzdłuż Wisły, szlakiem Bismarcka? - zapytał i ścisnął pieniądz w dłoni.
- Żadnego Bismarcka, a byłą Aleją Piłsudskiego - poprawność patriotyczna Tadeusza potrafiła nie raz dawać się we znaki współrozmówcom pokroju Antoniego.
- Co za różnica, jak i tak za kilka lat będzie Bulwar Lenina - Antoni postanowił nie zawracać sobie głowy głupotami - To jest nasz problem, pomidorowi tak szybko nie odpuszczą.
- Jaki to problem? - zapytał Tadziu zdziwiony - Wiecznie siedzieć nie będą - powiedział i spojrzał na przeciwległy brzeg Wisły.
- Będą, nie będą, trzeba będzie cudu, żeby wrócić pamięć o Józku. Poczciwy był chłop i gdyby żył teraz, wiedziałby, co trzeba zrobić. Biedak pewnie się teraz w grobie przewraca.
- Tyle dobrze, że Lenina zabalsamowali i włożyli pod klosz - zauważył słusznie Antoni. - Jemu los wiercenia się w trumnie przynajmniej nie grozi.
Tadeusz podrapał się po głowie rozkojarzony.
- Jak pomidorowi już do nas wejdą, to zrobią nam taką reformę, że zapomnimy jak się nazywamy - powiedział. Antoś pokręcił głową.
- Jak nie Pomidorowi, to Niemcy - odparł zdenerwowany.
- To co robimy? Działamy, czy robimy wypad rowerowy? - zapytał Tadeusz. Antoś spojrzał na monetę trzymaną w dłoni.
- Orzeł czy reszka? - zapytał.
- No, reszka - mruknął Tadeusz, analizujący w myślach wyniki sondaży.
Generał Chruściel podrzucił monetę, która wylądowała na stole z gracją, którą dopiero za trzynaście lat powtórzy wielka konserwa pomidorowych: Sputnik. Tadek zerknął numizmatycznym okiem.
- Kurwa, orzeł. - Oznajmił zaskoczony.
Antoni nic nie mówił. Podszedł do szafy i wyciągnął spore pudło. W środku znajdowały się balony. Wyciągnął jeden zestaw i podał koledze.
- Masz, dmuchaj. Z gołębiami nam nie wyszło, to spróbujemy inaczej. Przyczepimy granaty do balonów - zaproponował. - Zaraz powiem i czterdzieści tysięcy ludzi też będzie dmuchać.
Tadek był mocno poirytowany całą tą sytuacją. W powietrzu pojawiły się ruskie komary, a jego najbardziej wkurzało, że musi dmuchać tu jakieś cholerne balony. Tymczasem, taki Anders, buja się teraz z niedźwiedziem ciężarówką po Saharze i pewnie już go uczy palić cygara. Pomyślał, że gorzej już być nie może.

Happening dla zabicia czasu (część 3/4)




- Mam! - Tadeusz nagle ożywił się, niemalże podskakując w euforii - Mam pomysł, jak można to zrobić inaczej! - zrobił długą pauzę - Zorganizujemy happening!
- Chyba na łeb upadłeś i dupą na jeża. Nie wyjdzie jak zawsze - Antoś nie krył szczypty sceptycyzmu - chyba nie analizowałeś naszych wyników i sondaży za ostatnie 200 lat. - podsumował.
- Uda się, jeśli damy fory Niemcom - zaproponował nieśmiało współrozmówca.
- Jak to?
- Grają na wyjeździe. Po prostu zagramy w podstawowym składzie.
- Czyli że?
- Rudy do Garażu, Szarik do Budy, Klossa wyślemy na truskawki do Włoch a Cieślakowi zabronimy używania krótkofalówki i ogolimy go na łyso, tak dla picu. Zresztą - zaproponował generał i machnął bezwładnie ręką, jakby zmęczony życiem - niech się to wszystko zjara. Najwyżej zostaniemy cesarzami.
Antoś nie pojmował przez chwilę, ale po chwili się zaśmiał. Podniósł cygaro i sztachnął się nim, wygodnie rozkładając nogi na pufie przed kanapą.
- Neron to był gość - powiedział rozmarzony.
- Antosiu! Proszę cię - Tadeusz odezwał się błagalnie - Tylko nic z Sienkiewicza, bo mnie szlag trafi nim Niemcy zaczną strzelać.
Monter spuścił wzrok, po chwili jednak się zerwał.
- Która godzina? Anders czeka na przekazie areoskopowym! - krzyknął, podszedł do półki i zdjąć z niej grubą, skórzaną tekę. Wyciągnął z niej przenośne lampowe liczydło marki "Łucznik". Wysunął z obudowy małą antenkę, naślinił palca i potarł. Wstukał coś na klawiaturze i rozległ się sygnał oznajmujący nawiązanie połączenie z radiotelegrafem. Na kineskopowym ekranie pojawił się niewyraźny obraz generała w jakimś namiocie. Na początku zupełnie nieczytelny obraz robił się coraz bardziej wyraźny.
- Siemasz Władziu, jaka tam pogoda we Włoszech? - zapytał Bór.- pływałeś już w morzu?
- No witam, witam - rozległ się głos z głośnika - Tu straszny skwar - mówił dalej Naczelny Wódz - Szkopy robią grilla na górce, widzimy jak dymią i zaraz do nich wpadniemy. A jak tam u was?
- U nas też pełno szkopów - błysnął Antoni - Są hałaśliwi i napuszczają na nas nawet komary.
Obraz zatrzeszczał, a głośnik zapiszczał i Łucznik znów nadawał bez zakłóceń.
- Na Goebbelsa jeszcze jakoś dało radę. Dodrukowało się parę gazet Niemcom i był luz - Odezwał się Władek i przybliżył do malutkiej lampy aeroskopowej nad kineskopem - Szkoda że dinozaury wyginęły, bo byśmy je wytresowali coby żarły Niemców.
- Trudno, co zrobić - w głosie Andersa pobrzmiewała wyrozumiałość - My z braku laku szkolimy niedźwiedzia.
- My szkolimy gołębie do szmuglowania granatów - Tadeusz wtrącił jakby dumny, chyba z powodu tego, że w końcu mógł się pochwalić swoją byłą hodowlą.
- I jak wam idzie? - Zapytał Władysław - Nasz niedźwiedź już chleje, a teraz uczymy go palić.
- My próbujemy tylko - zbagatelizował temat młodszy z generałów, Antoś - rozerwało kilka gołębi, połowa zaś spada zaraz po starcie i musimy szukać tych granatów w malinowym chruśniaku. Zarzucamy temat, bo dział marketingu spieprzył sprawę, a teraz umywa ręce.
- Nie dajcie się się zwieźć potencjalnym, krótkoterminowym perspektywom finansowym, bo na dłuższą metę prognozy nie są dobre. - Anders zniżył ton głosu - Zagraniczne holdingi trawią ludzi jak wieloryby plankton. To już niemieckie czołgi delikatniej się obchodzą z piaskiem pod gąsienicami.- Naczelny wódz przerwał i poprawił kołnierz.
- Musicie kiedyś koniecznie skorzystać z takiej wymiany zagranicznej, na której jestem. - powiedział- Fenomenalna sprawa i.szkoda, że was tu nie ma - z Łucznikowskiego głośnika marki "Radom" wydobył się czuły głos generała.
- My za trzy miesiące planujemy zrobienie jakiegoś flashmoba - Antoś jakby nagle przypomniał że może się czymś w końcu pochwalić.
- O jak super! - podekscytowany generał Anders zamachał pagonami - A co będziecie robić?
- Jeszcze nie wiemy - Powiedział srogo Tadeusz, zły że Antek znowu go uprzedził z podzieleniem się newsa. - Mamy tylko ustaloną godzinę, ale na pewno coś fajnego wymyślimy - dodał szybko, wyjął z butonierki Obwoźny Aparat Komunikacyjny marki "Gruszka",  pokręcił korbką, i na malutkiej klawiaturce wystukał radiotelegram na swojej stronicy na biuletyn.pl. Treść była następująca: "1 sierpnia, godzina 17. Organizujemy flashmoba, ktoś się pisze?".

(cdn)

Happening dla zabicia czasu (część 2/4)


-No i gdzie ci żołnierze? -zapytał zniecierpliwiony Tadzio pretensjonalnym tonem. Antoś kończył układanie jedzenia w stylu Art Deco, resztę ułożył niedbale. Z talerzem w ręku wszedł do pokoju.
- Chlebowe żołnierzyki dla mego kochanego - powiedział czule.
- Ceregiele na bok - surowo odparł Tadziu. - Jestem tu służbowo.
Antoś położył talerz na stole i zrobił maślane oczy, jakby mało go było na chlebie. Wylądował talerzem na stoliku i wrócił do kuchni po herbatę.
- Przestań już - Tadziu lekko się poirytował taką krzątaniną, co tylko zachęciło jego kolegę do odważniejszych igraszek. Położył kubki na stoliku i mocnym, męskim uściskiem chwycił gospodarz swego gościa za krocze.
- Na litość boską - Tadek zerwał się z fotela i z nerwów upuścił cygaro - Ty znowu z tą tolerancją ? Mówiłem, ja mam żonę i dzieci - warknął.
- W takim razie musisz bardzo tęsknić za silnymi męskimi ramionami - westchnął Antek urażony, chwycił kanapkowego żołnierzyka i zjadł go, po czym wulgarnie zaczął się oblizywać.
- Tęsknię za czym innym - Tadek koniecznie chciał sprowadzić rozmowę na inne tory - doskwiera mi obecny język urzędowy. Nawet etymolodzy ichni rozmawiając o swojej pracy brzmią dla mnie jak messerschmitty  - oznajmił, ciągle urażony niezasygnalizowanym zbliżeniem i naruszaniem układanego w gaciach przez dwanaście minut paktu Sikorski-Majtki, tak by jednoznacznie wskazywał opcję polityczną.
- Mało ambitny jesteś. - Antoś udał oburzonego. - I masz płytkie intencje - Powiedział teatralnie zginając dłoń w nadgarstku.
- Ale żenada - mruknął.
- Tobie dogodzić. Wiecznie jest coś co ci nie podoba - burknął na odczepnego Tadeusz obrażony i skrzyżował ręce, by jasno wyrazić swą dezaprobatę do dotychczasowych działań kolegi. Pomyślał, że w tej chwili nie czuje zbytniej więzi z kolegą; jakby jedyne co ich łączyło to odpowiedzialność za drobną decyzję odnośnie życia i śmierci ćwierci miliona osób zamieszkujących w wielkim mieście.
- Ja bym chciał, żeby były tęczowe frugo. - Zamyślił się i zniżył ton głosu by przypominał ton dziecka, beztrosko wyrażający zachcianki - Pomyśl że można by zbudować maszynę czasu, cofnąć się do przeszłości, porwać małego Hitlera i Stalina i tak potoczyć ich życiem, by wychować ich na gwiazdy slapsticku.. Żeby dolną połowę marsa pomalować na biało, to też bym chciał. Żeby każdy Krakowianin dostał hulajnogę za darmo...
Na ten pomysł Tadeusz, pijący herbatę z kubka, zareagował ostro, zamanifestował to gdy wypluł łyk herbaty wprost na dywan wydarty z namiotu Kara Mustafy przez samego Sobieskiego pod Wiedniem.
- Hulajnogi za darmo? - zapytał retorycznie. - Tobie chyba niemieckie zrzuty z lewymi butami na łeb spadły zamiast pod Stalingradem - skomentował i ponowił próbę napicia się herbaty.
Przyłożył do ust kubek, który kupił kiedyś na wycieczce w Częstochowie; był to solidny kawał porcelany, opatrzony dużym napisem: "I love Pius XII". Pod nim umieszczony był symbol mercedesa lub pacyfka - kiepska jakość wydruku uniemożliwiała precyzyjne rozróżnienie. Antoś niespodziewanie uśmiechał się.
- Potem łatwiej będzie można wcisnąć Warszawiakom  te popsute skutery - zaśmiał się - Krakowiakom tatar wyjdzie bokiem, i z żalu puści klej trzymający szopki - zamyślił się Antek doprecyzowując cały plan - I tylko czekać jak lajkonik z tego swojego figlarstwa wywinie fikoła.
- Tyle zachodu żeby alejki w Sopocie były zarzygane? - zamyślił się generał Bór-Komorowski.
- Lepiej włożyć trochę zachodu, bo inaczej samo ze wschodu przyjdzie - oznajmił, wykazując się sprawną umiejętnością pojmowania polityki. Od dłuższego czasu trapiła go sprawa zapchanych magazynów, pełnych zepsutych skuterów i hulajnóg, przysłanych w ramach projektu pod tytułem: "Alianckie wsparcie  w postaci ciężkiego sprzętu wojennego dla Polski". Starszy mężczyzna poprawił czarny beret i zakręcił globusem stojącym obok jego fotela.
- Tak, ale nie zapominaj że nasz plan po realizacji może utrudnić poruszanie się po ulicy skuterem - stwierdził trzeźwo Antoś obserwując obroty kuli. Poczuł, że od tego zakręciło mu się w głowie. Poszedł więc do barku i nalał sobie solidną szklanice bimbru. Dostał ją dawno, przed wojną, w czasach gdy na ruskich wołano jeszcze pieszczotliwie i zdrobniale "łobuzami", i zanim urządzali głośne, huczne imprezy w kilku miejscowych lasach, które sami Niemcy nazwali "sztywnymi". Było to na krótko nim w pewnych kręgach przypisano im nową nazwę: "pomidorowych" – byli jak zupa: czerwoni i mocno popieprzeni.
- Myślisz, że będą utrudnienia na drogach po realizacji naszego działania marketingowego? - zapytał nieśmiało Tadek. Antoni wyciągał z kieszeni Obwoźny Aparat Komunikacyjny marki "Gruszka" na długim łańcuszku, po czym zerknął na ostatnie wiadomości.
- Na Kuryeru24 informują - odezwał się wpatrzony w miniaturowy kineskop - że ciężko będzie dojechać na drugą stronę miasta za rzekę.
Jego kolega nic nie kumał a na domiar złego, zaczął czuć nieprzyjemny zapach, który drażnił go po oczach i powodował że pociekły mu łzy. Antoś wzruszył się myśląc, że ciężki los kierowców poruszył kolegę, którego poklepał po plecach.
- Nie będzie źle, nie martw się. - powiedział spokojnie - Baraki główne obiecują nowy sprzęt do garażu: dwie wołgi, które przerobimy na gaz. Dospawamy do nich armaty i będą jak "Rudy 102"  - mówił, jakby to było prostsze od zrzucenia samolotem broni i sprzętu do miasta z obszaru oddalonego o kilkadziesiąt, może kilkaset kilometrów.
- Amerykanie ściemniają na okrągło - zasmucił się Antoś. - Raz nam tylko coś dali, a tak to nie można im ufać. - Uznał mężczyzna. Jego kolega zmarszczył brwi.
- Co nam dali Amerykanie, bo nie kojarzę? - zapytał.
Antoś zjadł kolejnego kanapkowego kwadratowego żołnierzyka, przełykając przerwał łkanie i wydukał:
- Jak to co nam dali? Obietnice, że dostaniemy wizy - powiedział. - Dzięki temu ciągle wierzymy w "American Dream" a wycieczka do Disneylandu  jeszcze jest synonimem utopii. Ale dla mnie to lekki obciach - pozwolił sobie wyrazić swoją opinię - Powiedz mi, skoro tyle im zawdzięczamy, to jaki oni mają powód by dawać nam te Wołgi?
- W sumie masz rację. Żaden - zadumał się Tadziu. - A Rosjanie obiecują czerwonego trabanta i trzy litry paliwa za każdą piątkę martwych kapitalistów - przypomniał poprzednią depeszę od Stalina. - Skąd ja im tylu wezmę. Połowa polaków wie tyle o ekonomii, że prędzej byś zobaczył Lenina ujeżdżającego krowę, niż rodaka który wie na czym polega fundusz inwestycyjny i zna aktualne tendencje kursu jena.
- To prawda - posmutniał Antoś. - Nasi za mało wiedzą o trendach rynkowych. Tylu gmin maklerskich było w sąsiedztwie, i żaden nie dopytał.
Tadeusz bezwiednie wzruszył ramionami.
- Chyba trzeba będzie inaczej do zagadnienia podejść - powiedział zamyślił się. Antoś zapatrzył się na kubek i zastanawiał, czy następca Piusa Dwunastego dobrze będzie się czuł z pechową liczbą przy swoim imieniu.
- Mam! - Tadeusz nagle ożywił się, niemalże podskakując w euforii - Mam pomysł, jak można to zrobić inaczej!

(cdn)

sobota, 21 listopada 2015

Happening dla zabicia czasu (część 1/4)




Happening dla zabicia czasu

Niemcy dudnili nieprawdopodobnie długim i miarowym krokiem po całym mieście, uradowani z frajdy jaką daje bycie najeźdźcą. Akurat przechodzili z butami koło okna mieszkania, w którym dwaj mili panowie w dystyngowanych mundurach snuli pogawędki, a dla zabicia czasu robili kanapki. W pokoju gościnnym siedział Tadeusz, a w kuchni krzątał się Antoni.
- Słuchaj Tadziu, abstrahując już od faktu iż Stalin odgrażał się że nam zrobi z dupy kolorowe jarmarki a zamiast ryja będziemy mieć koguciki na druciku, inny problem jest - podjął temat Antoś krojąc pomidora.
- Jaki mianowicie? - Tadeusz rozsiadł się na kanapie i zapalił cygaro, złośliwie kiepując do paprotki. Wypuszczał dym strojąc różnie dziwaczne miny, co bardzo denerwowało papugę gospodarza.
- No bo - Antoś myślał jak ubrać nagie myśli w słowa - No bo ... byłem w Sopocie dziś nad ranem i chodniki nie były zarzygane.
- Czyli, że co mianowicie jest istotą twojej wypowiedzi? - Tadeusz nie rozumiał, czy kolega mu tu czasem czegoś złośliwego nie insynuuje więc rozejrzał się przezornie po bokach.
- Porządek jest - w tonie głosu Antosia pobrzmiewało oburzenie - Ordnung, bezczelny niemiecki.
- No tak - przytaknął drugi mężczyzna - A nie powinno być?
- Już nie pamiętasz co śpiewał Kazik u cioci na imieninach? - zapytał - Trzeba podjąć działania marketingowe mające na celu zmianę tendencji rynkowych. Poprzez działania black marketingu i z pomocą spółek joint venture oraz najemników łasych na udziały w konsorcjum możemy podbić giełdy miejscowe i zagraniczne. Rynkową bessę trzeba pokonać i podzielić jej skórę, wtedy hossa nas odwiedzi.
Tadeusz Bór- Komorowski zbaraniał. Nigdy nie lubił tej korporacyjnej nowomowy i unikał ją, niczym jego małpowaci praprzodkowie tygrysa szablozębnego.
- Mów do mnie po polsku - rzekł stanowczo - Za często obracasz się między cichociemnymi, i za bardzo próbujesz być jednym z nich - pozwolił sobie na szczerość. - Im się w dupach poprzewracało od tych anglicyzmów. A jak chcesz gości zaprosić, to mnie uprzedź. Umyję za wczasy podłogę i odkurzę żyrandole.
Antoś poczuł się dotknięty tą uwagą, na jego twarzy zagościła mina kwaśna jak ogórek którego plasterki nakładał teraz na kanapki. Bór wypuścił poprzednią wypowiedź w niebyt, głośno sapiąc. Parsknął krótko a następnie zacharczał aż poczuł flegmę na języku. Nie mając gdzie splunąć, przełknął i popił herbatą.
- Musimy Tadziu coś zrobić - wyjaśnił biznes plan - i to takie coś zrobić, żeby chodniki w Sopocie nad ranem znowu bywały zarzygane, a nie jak do tej pory... kto to widział żeby lśniły jak jajca psa znudzonego pucybuta. Musisz zebrać konkretny "team" i zrobić trochę spekulacji na rynku wąsików, coby wiedzieli że długoterminowe pożyczki i tak muszą zostać spłacone
Antoś kroił kanapki na małe kwadraciki. Z miny można było wywnioskować, iż zdawał się rozumieć puentę idei.
- Z chłopakami będzie problem – Antoni wstrzymał ruchy nożem i spojrzał na kolegę - Miecz i pług urządza imprezę na biuletyn.pl, wrzucili informacje że chcą "zmienić tytuł powieści Sienkiewicza na mniej inwazyjny. Sugerują "Mieczem i Pługiem". Chcą też wprowadzenia drugoplanowego bohatera, imigranta powracającego po latach z USA do ojczyzny. I konkurs na najlepszą karykaturę hasła "Święty spokój w Trzeciej Rzeszy". Nawet bataliony chłopskie obiecały pomóc, pod warunkiem zapewnienia im możliwość organizacji akcji informacyjnej i sposobności rozdania kilka folderów, które teraz drukują w ciemnych piwnicach. Może być ciężko zebrać jakąś ekipę - wyjaśnił istotę sprawy blokującej dalsze działania. Tadzia takie wyjaśnienie nie zrażało.
- Z Sienkiewiczem im nie przejdzie. Ostatnio jacyś wariaci próbowali zmienić "Pana Tadeusza" na "Panią Romualdę", i też nie przeszło.
- Ja myślę że im się uda, Miecz i Pług w drodze kompromisu zrezygnował z postaci księdza który wymadla u Boga kule ogniste walące z nieba w Kozaków. Zamiast tego, pożrą ich piranie w trakcie corocznej kąpieli. Tak czy owak każdy oczekuje jakiejś imprezy, bo... - zamyślił się - ... mają rozdawać kapcie z wizerunkiem Karola Strassburgera i długopisy markowe sponsorowane przez producenta ołówków. Może się nie udać.
- Coś wymyślisz - sztachnął się cygarem po czym zapytał zniecierpliwiony:
-No i gdzie ci żołnierze?

(cdn)

niedziela, 1 listopada 2015

Zamiast tego, wyjaśnię małą tejemnicę...



 

Na pewnym portalu mianującym się serwisem literackim, któregoś dnia pojawił się poniższy tekst. Pierwsze oceny były dość dobre, jednak redaktorzy odpowiedzialni za weryfikację mieli zgoła odmienne zdanie. Jakieś takie dziwne, źle pocięte i w zasadzie o niczym, ogólnie "słabizna panie". Następnego dnia w sekcji komentarzy zjawił się użytkownik, który mocno zrugał redaktorów, wytykając im ignorancję. Na dowód, użytkownik ten zamieścił spory blok teksu z interpretacją. Interpretacja była tak trafna i precyzyjna, że sam byłem pod wrażeniem. Jak się okazało, doświadczony w boju poeta wziął w obronę młodszego kolegę, któremu zaś frajdę dało pewnie utarcie nosa starym rutyniarom. Dostałem wówczas jedną z ważniejszych lekcji - nie każdy załapie, nawet jeśli - jak sam twierdzi - robi w literaturze. Dużo mi dała wymiana korespondencji z tym użytkownikiem, zaś redaktorstwo serwisu musiało ogłosić klęskę. Przyznali mi w końcu więc wyróżnienie, ale wewnętrznie już wiedziałem, że większym zaszczytem była dla mnie precyzja w tamtej interpretacji.
A zaczęło się od tego, że zmuszony zostałem spędzić noc w obcym mieście po męczącej podróży przez całą Polskę, spóźniony na ostatni wieczorny autobus do swojego miasta i czekałaby mnie najpewniej letnia noc w innym mieście, gdyby nie niespodziewany nocleg po znajomości, za który mam nadzieję chociaż w części odwdzięczyłem się pomarańczą zostawioną na stole, jedynym co znalazłem w swoim bagażu...
Jednak zanim zaszedłem do odpowiedniego mieszkania, trochę się pobłąkałem po przejściach pomarańczowo podświetlanych, pustymi chodnikami i bryłami domów wypełnionymi ludźmi. Nawet windy w nocy jakoś tak głośniej skrzypią.
Gdy znalazłem piętro, zlokalizowałem mieszkanie oraz drzwi, po ich przekroczeniu okazywało się że trafiło w miejsce, którego nagła tłoczność, głośność i dynamika mocno wskazuje cechy imprezy w zaawansowanym stadium. Organizm mój jednak domagał się odpoczynku możliwie w każdej ilości, co odczułem gdy w końcu dałem nogom odpocząć i usiadłem na krześle. Nie pamiętam dokładnie gdzie się przeniosłem, ale znalazłem sobie jakiś kącik, z pomocą dostarczonych koców i poduszek uwiłem gniazdko, a przed snem jeszcze zdążyłem napisać pierwszą wersję poniższego tekstu.


Za.miast.


miasto ostygło jak zaprawa murarska
i już nie pulsuje wewnątrz pętli koła
tramwajów co z kolei zagęszczają miast ruchu
ulice przytłaczają wagonami
indziej niezdeptane cieniem grają pomarańcze
na płytach co drugich chodnikowych

odpadły turbiny rytmu zebry
taktu żurawia manekiny na wystawach
nie przyciągają sylwetek jak klosze ćmy
tylko serwetki i winyle wiatrem spychane

za tablicami nazw i znakami drzemka
ciemnego choleryka co wystawia obrazy
o bezruchu w przewijanych klatkach latarń
w parkach świeżo mrugają malowane ławki

świt przyjdzie
rozetnie na pół ten świat
jak grejpfrut