niedziela, 1 listopada 2015

Zamiast tego, wyjaśnię małą tejemnicę...



 

Na pewnym portalu mianującym się serwisem literackim, któregoś dnia pojawił się poniższy tekst. Pierwsze oceny były dość dobre, jednak redaktorzy odpowiedzialni za weryfikację mieli zgoła odmienne zdanie. Jakieś takie dziwne, źle pocięte i w zasadzie o niczym, ogólnie "słabizna panie". Następnego dnia w sekcji komentarzy zjawił się użytkownik, który mocno zrugał redaktorów, wytykając im ignorancję. Na dowód, użytkownik ten zamieścił spory blok teksu z interpretacją. Interpretacja była tak trafna i precyzyjna, że sam byłem pod wrażeniem. Jak się okazało, doświadczony w boju poeta wziął w obronę młodszego kolegę, któremu zaś frajdę dało pewnie utarcie nosa starym rutyniarom. Dostałem wówczas jedną z ważniejszych lekcji - nie każdy załapie, nawet jeśli - jak sam twierdzi - robi w literaturze. Dużo mi dała wymiana korespondencji z tym użytkownikiem, zaś redaktorstwo serwisu musiało ogłosić klęskę. Przyznali mi w końcu więc wyróżnienie, ale wewnętrznie już wiedziałem, że większym zaszczytem była dla mnie precyzja w tamtej interpretacji.
A zaczęło się od tego, że zmuszony zostałem spędzić noc w obcym mieście po męczącej podróży przez całą Polskę, spóźniony na ostatni wieczorny autobus do swojego miasta i czekałaby mnie najpewniej letnia noc w innym mieście, gdyby nie niespodziewany nocleg po znajomości, za który mam nadzieję chociaż w części odwdzięczyłem się pomarańczą zostawioną na stole, jedynym co znalazłem w swoim bagażu...
Jednak zanim zaszedłem do odpowiedniego mieszkania, trochę się pobłąkałem po przejściach pomarańczowo podświetlanych, pustymi chodnikami i bryłami domów wypełnionymi ludźmi. Nawet windy w nocy jakoś tak głośniej skrzypią.
Gdy znalazłem piętro, zlokalizowałem mieszkanie oraz drzwi, po ich przekroczeniu okazywało się że trafiło w miejsce, którego nagła tłoczność, głośność i dynamika mocno wskazuje cechy imprezy w zaawansowanym stadium. Organizm mój jednak domagał się odpoczynku możliwie w każdej ilości, co odczułem gdy w końcu dałem nogom odpocząć i usiadłem na krześle. Nie pamiętam dokładnie gdzie się przeniosłem, ale znalazłem sobie jakiś kącik, z pomocą dostarczonych koców i poduszek uwiłem gniazdko, a przed snem jeszcze zdążyłem napisać pierwszą wersję poniższego tekstu.


Za.miast.


miasto ostygło jak zaprawa murarska
i już nie pulsuje wewnątrz pętli koła
tramwajów co z kolei zagęszczają miast ruchu
ulice przytłaczają wagonami
indziej niezdeptane cieniem grają pomarańcze
na płytach co drugich chodnikowych

odpadły turbiny rytmu zebry
taktu żurawia manekiny na wystawach
nie przyciągają sylwetek jak klosze ćmy
tylko serwetki i winyle wiatrem spychane

za tablicami nazw i znakami drzemka
ciemnego choleryka co wystawia obrazy
o bezruchu w przewijanych klatkach latarń
w parkach świeżo mrugają malowane ławki

świt przyjdzie
rozetnie na pół ten świat
jak grejpfrut

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz