niedziela, 20 grudnia 2015

Poderwanie do lotu - część 4




     Opuszczając budynek, młoda kobieta spojrzała na zegarek. Był kwadrans po czwartej. To bardzo przyzwoita godzina, bo daje nadzieję zdążyć na wcześniejszy autobus. Oczywiście, o ile ten przyjedzie, jak zwykle, opóźniony z powodu korków. Akurat w piątki najczęściej mu się to przytrafia; godziny w szczycie takich dni w tygodniu liczą się podwójnie. Nagle wszyscy gdzieś się spieszą, w wyniku czego kończą ustawieni jeden za drugim, z ostatkami zdrowego rozsądku rozszarpanego kończącymi się pokładami cierpliwości. Skłębieni w irytacji, ściśnięci pasami, kurczowo wtuleni w kierownice. Nieraz wykrzykując jeden do drugiego: "No szybciej, kurwa! Przecież ja nie mam tyle czasu co ty".
      Jednak to kierowcy, główni uczestnicy ruchu, najlepiej wiedzą w jakich godzinach jest najgorzej. Mimo to, psioczą na zatłoczone ulice ile wlezie przy każdej okazji. Dzwonią nawet do radia, które w tym czasie nadaje audycje o tym, o czym nie chciałbyś słuchać stojąc w zakorkowanym skrzyżowaniu – o sytuacji na drogach. To w efekcie ubogaca słownik wyzwisk, jakim operuje cała ulica.
      Wszyscy wydają się być zaznajomieni z problemem, ale gdy przychodzi co do czego, to jadą swym autem za tłumem, jak stado skończonych lemingów. Budzą się z letargu dopiero wtedy, gdy widzą jak piesi od dłuższego czasu są bardziej mobilni niż oni – jednocześnie zesłańcy, jak i straceńcy losu. Niektórzy, obwiązani pasami i czerwoni na zewnątrz bardziej przypominają bardziej baleron ze stoiska z wędlinami; zastygając w bezruchu, oddalają się od czytanego przez kobietę zdania, że "jesteśmy z tego samego gatunku, do którego należeli Leonardo da Vinci, Einstein. Warto zdać sobie sprawę z tego, że więcej ich z nami łączy, niż dzieli" – czytała z niedowierzaniem.
      Reakcje ludzi wkoło mocno kontrastowały z takimi, z pozoru oczywistymi zdaniami. "Może i tam Leonardo wymyślił sporo gadżetów, nim nastała ich era." - pomyślała – "Ale chyba doszedł do jednego z krańców naszego gatunku. Potem zaś nastąpiło oddalenie w drugą stroną. Co, jeśli ten korek, to taki mentalny powrót na gałąź do dżungli? - zamyśliła się i rozejrzała wkoło
      Kierowcy i ich pasażerowie są jak nieszczęścia zamknięci w puszce Pandory. W rzędach ustawione, erupcja następuje średnio w co trzeciej, zazwyczaj już po kwadransie padają z wnętrza złowieszcze słowa.   
     Właściciel choćby cały dzień liczył tabelki czy inne duperele, tak teraz wystawia swoją osobowość jak na dłoni. Nie wie, że jest jak i reszta, pozostawiony na rozpaczanie i jedyne co może zrobić, to wyglądanie na świat zza szyb i łkanie z żalu nad straconym czasem. Jeszcze swego czasu, Alazajcę bawiło wybieranie największego choleryka złapanego w sidła, w drodze z żeru do legowiska. Liczyła wówczas ilość przekleństw rzucanych w tłum przez nieświadomych uczestników tej konkurencji, i zastanawiała się, jaki prywatnie jest taki człowiek.
      Jednak obecnie, młoda kobieta spędza te cenne minuty w tylnych rzędach autobusu na przewracaniu kolejnych stron aktualnie czytanej książki. Zazwyczaj przeleci oczami kilkanaście kartek, nim autobus zatrzyma się na jej przystanku. Po tym jak wysiądzie, najczęściej kieruje się w stronę sklepu – dość sporej przybudówki dużej kamienicy vis-a-vis jej bloku – gdzie kupi jakieś wino na jutro, kilka produktów spożywczych dla siebie i osobno drugie zakupy dla swojej sąsiadki. Nim wejdzie do siebie, staje wpierw pod jej drzwiami. Otwierają się zawsze w momencie, gdy do nich podchodzi i z wnętrza mieszkania wyłania się leciwa kobieta, o dość mocno pomarszczonej twarzy, jednak dostojnie ubranej. Zawsze starała się też trzymać pozę stojącej bardzo mocno na ziemi.
      - Z czasem będzie potrzebował coraz więcej przestrzeni – odezwała się dość cichym i w miarę ciepłym tonem głosu. Alzacja bez słowa weszła do mieszkania, kierując się od razu w stronę kuchni. Postawiła torbę z zakupami na stół, po czym wróciła pod drzwi i tam zostawiła buty. Na wieszaku zawiesiła torebkę, kurtkę i szalik. Weszła do salonu odczuwając komfort swobody ruchów.
      - Jakaś zdenerwowana dziś byłaś chyba – stwierdziła starsza kobieta siedząc przed fortepianem z wyciągniętymi do góry dłońmi. Rozpoczęła grę gwałtownymi uderzeniami palcami palców, niemal o krawędzie klawiszy. Na stoliku przed sobą Alzacja zauważyła stojące naprzeciwko siebie, dwie filiżanki, ze świeżo zaparzoną herbatą. Młoda kobieta z gracją sięgnęła po jedną i zrobiła delikatny łyczek, wsłuchując się w muzykę.
      Na stoliku stał jeszcze talerz z przygotowanym dla niej obiadem. Alzacja dała za wygraną w tej kwestii już jakiś czas temu, i jeśli starszej pani już tak bardzo chce, to niech przyrządza te obiady, "jako uczciwą należność, ze względu na te drobne przysługi". Dzięki temu, gdy kończy pracę, jakby mniej się przez to spieszy. Unika wizji czasochłonnego gotowania, nawet pomimo własnego sprzeciwu. Tak też bywa. Muzyka cichnie".
      - Zbyt czysto jak dla mnie – podsumowała Alzacja po zakończonej grze, chwyciła za sztućce i przysunęła talerz bliżej siebie. Zaczęła jeść, z głodu gryząc zbyt szybko i łapczywie.
      - Nawet nie zdajesz sobie sprawę, jak mocno ubolewam we własnym wnętrzu, że nie dane ci słyszeć i doceniać w końcu zaprezentowaną ci właśnie odmianę wrażliwości emocjonalnej – odparła sąsiadka, zwróciła się frontem do instrumentu przed sobą i sprawnym ruchem dłoni zamknęła drewnianą klapę klawiszy fortepianu. Gdy tylko zadźwięczała metalową łyżeczką wrzuconą do małego, okrągłego, porcelanowego naczynka, wówczas odwróciła się w kierunku Alzacji.
      - Dużo Kosik dziś jadł? - zapytała między kęsami młoda kobieta. Szybko skończyła, popijając niewielką ilością niesłodzonej herbaty. Odłożyła filiżankę i oparła się o fotel, spoglądając na sąsiadkę
      - Coś tam dziobał, niezbyt wiele – powiedziała sąsiadka cichym głosem po chwili. Zaczęła przesuwać delikatnie dłonią po gładkim lakierze klapy fortepianu. - Dość powoli się wylizuje. Jeszcze nowe otoczenie, oswajanie się? - wymieniła- Fizycznie widać, że ledwo co się trzyma, ale może – obniżyła ton głosu i syknęła coś niezrozumiale.
      - Natomiast jego stan psychiczny – kontynuowała sąsiadka - jak zawsze, pozostaje sferą mniej widoczną – po tym spostrzeżeniu zamilkła na chwilę.
      - Pomyśl, że nagle – zasugerowała cichym, ciepłym głosem – w jednej chwili napada cię banda łotrów, a drugiego dnia budzisz się w klatce. Nikomu w takiej chwili chyba nie byłoby łatwo i nie możemy mu się dziwić – starsza kobieta zrobiła długą pauzę, gdy ręką chwytała filiżankę. Złapała ją i wypiła niemal połowę na raz.
      - Co cię tak dziś przygniotło, kochana? - zapytała z zupełnie inną energią.
      Dziewczyna poprawiła się w fotelu i zaczęła opowiadać o wrażeniach z tego dnia. Jej starsza znajoma słuchała w skupieniu i zadumaniu. Czasami tylko odwróci głowy i o coś dopytuje,o jakiś szczegół najczęściej. Bywa też, że sprawia wrażenie myślenia o tematach biegunowo odmiennych. Często jej też się zdarzyło odpłynąć, co tłumaczyła mówiąc jak to w danej chwili odgradza się, by odczuwać muzykę.
      To taki specyficzny stan, na jaki zapada momentami. Nazywa go "osobliwą katatonią". Woli by wtedy jej nie przerywać, by w sposób o mechanizmach sobie tylko znanych, odciąć dopływ bodźców do świadomości, i wrócić do niej z nowym utworem w pamięci.
Po prostu, jak to nazywa: "najzwyczajniej zamyka umysł na tą czasoprzestrzeń. Wyobraźnią zaś otwiera wyrobioną latami pewną osobistą sferę" – tak kiedyś to opisywała.- "Tam właśnie dźwięk ma szanse, by zabrzmieć, stając się materią." - tak to opisywała Alzacji. Czemu akurat to stanęło jej przed oczami, nie miała pojęcia. Zerknęła na staruszkę.
     - Na koniec pracy jeszcze – odezwała się Alzacja, przerywając ciszę - nie wiadomo skąd, na prywatnego maila, dostaję pustą wiadomość.
     - Co w związku z nią? - zapytała starsza kobieta, po czym wstała i skierowała do drzwi drugiego pokoju.
     - Chyba już się nieco uspokoił – stwierdziła, idąc powoli przez salon. - Możemy spróbować do niego podejść – powiedziała. Stanęła na środku i wsłuchiwała się chyba teraz we wszystkie dźwięki dobiegające z drugiego pokoju. Alzacja wstała, wyprzedziła sąsiadkę i podeszła do drzwi.
      Ostrożnie nacisnęła klamkę. Uchyliła lekką przestrzeń, chcąc spróbować dojrzeć klatkę na stoliku pod oknem, Miała nowego, tymczasowego mieszkańca, ulokowanego bez zameldowania na pobyt nieokreślony. Zdawałoby się, że został odrzucony jak puch marny przez swoich opierzonych współbraci, aspirującej do roli potomków dinozaurów. "Może widzi to, i jeszcze bardziej woli być ptakiem?" - pomyślała widząc jak ptak poruszył się w klatce nagle zdenerwowany by po chwili zacząć lekko się szamotać. Alzacja uznała, że potrzebuje on jak najwięcej spokoju, więc czym prędzej zamknęła drzwi.
      - I jeszcze na koniec dostałam na pocztę pustego maila, z obcego adresu – powiedziała. - W załączniku była grafika: jakiś anioł między kolumnami a obok zbyt jaskrawą, zieloną czcionką nieczytelny napis – młoda kobieta zamyśliła się na chwilę - Nie zdziwiłabym się za bardzo, gdyby w wolnym tłumaczeniu, były to teksty piosenki disco-polo – Alzacja zaśmiała się i nerwowo chwyciła filiżankę na stoliku. Podniosła ją i wypiła końcówkę, ostygłej zresztą już, herbaty.
      - Co konkretnie głosił napis? - odezwała się sąsiadka z zapytaniem, w zasadzie o kompletną drobnostkę. Gdyby Alzacja nie znała swej sąsiadki, uznałaby że ma ona wszystko gdzieś; oceniłby że tego typu jej pytania wynikają, że obudziła się w środku tematu, i jej głupio, więc przez grzeczność pyta o pierdołę. Ale ona zawsze ma powód, gdy się odzywa.
     - Nie mogłam rozczytać, chyba po włosku – odparła młoda kobieta, zmęczona dniem, jak i tym tematem. Poczuła, że od obu chce już odpocząć.
      - Co to był za anioł, Cherubin? - dopytywała staruszka. Alzacja niechętnie, ale zaczęła sobie przypominać.
      - Nie taki anioł – odpowiedziała – W zasadzie anioł-kobieta. Miała długą suknię, skrzydła i trzymała jakąś szpadę. Stała między dwoma kolumnami.
      - Jakimi kolumnami dokładnie? - padło ciche pytanie. Alzacja poczuła się lekko nieswojo.
      - Zwyczajnymi, jakich wiele - odparła rozkojarzona pytaniem.
      - Opisz mi jak najdokładniej. Uważam, że od nich należy zacząć, dlatego chcę znać wygląd tych kolumn - powiedziała sąsiadka. - Anioł był oczywiście między dwiema pojedynczymi kolumnami?
      - Tak – Alzacja kiwnęła głową i zamyśliła się – Kolumny były długie i proste.- próbowała przywołać do pamięci więcej detali. Ten zielony obok napis miała gdzieś obok, najlepiej nawet niech idzie w diabły. W skupieniu drążyła lewy fragment obrazka, łącząc go jak puzzle z fragmentami wspomnień. Liczyła, że w ten sposób pomoże przypomnieć sobie, jak te kolumny wyglądały.
      - A ten napis też ciekawy – rzuciła niespodziewanie sąsiadka. "I dupa, szlag trafił choćby tych kilka słów, przez tą obłąkaną telepatkę, której robię z litości zakupy" – pomyślała, rozdrażniona wewnętrzne.
      - A jak to tylko ozdoba? - zapytała, tracąc nadzieje, że nie znajdzie żadnych detali w pamięci.
      - Wiesz, prawdopodobieństwo że to może być jedynie ozdoba, jest mniejsze. Uwzględniając chociażby tajemniczej samej wiadomości. Nawet, jeśli to jakaś prowokacja, warto znać treść, jaką autor chciał przekazać. Ma takie pole manewru, i miałyby to robić tyko dla ozdoby? - zapytała spokojnie starsza pani.
      - Tak, ozdoby! – Alzacja ożywiła się. - Te kolumny miały na górze, pod freskami jakby, takie ozdobne zawijasy na górze – przypomniała sobie.
      - Woluta – mruknęła z zadowoleniem starsza kobieta. – Jakby porządek joński.
      - A gdyby pani mogła komunikować bardziej przystępną mową? – Alzacja westchnęła i rozłożyła ręce.
      - Mogłabym - kobieta skinęła głową i się uśmiechnęła.- I mogłabym też nie zawracać głowy ironiami w swoją stronę, ale ty tyko chciałabyś parzyć jak pokrzywa latem. - powiedziała, po czym spoważniała.
     -  Zasmuca mnie jednak ważniejsza rzecz: poczucie, że w gruncie rzeczy niewiele wiemy o Starożytnej Grecji. W szerszych kręgach społecznych lepiej wypadali nawet analfabeci ze średniowiecza  – wyjaśniła.    
     - Te kolumny mogłyby, wielce prawdopodobne, stanowić istotną część intencji autora. Pewności jednak nie ma, możliwe że są jakimś rodzajem podpowiedzi na boku. Wyczuwam w takiej intencji jakby chodziło o to, że symbolikę postaci centralnej rozpatrywać między odpowiednimi ramami czasowymi. W tym wypadku zakładamy pryzmat patrzenia z punktu mitologii Starożytnych Greków.
      - To oni mieli tam anioły? - zapytała Alzacja.
      - Naturalnie – starsza pani kiwnęła głową - Można powiedzieć, że nadana przez nich nazwa, używana była przez resztę cywilizacji całymi wiekami – wyjaśniła. - Aniołów u Greków jest całkiem sporo.
      Alzacja chwyciła ciastko, obiecując sobie, że postanowienie nie zjedzenia więcej żadnych słodyczy na dziś przypieczętuje, najlepiej będzie, jedząc tą okrągłą, pokrytą czekoladą, jedyną z nielicznych przyjemności w życiu. Im mocniej kontrolowana, tym bardziej taki, pojedynczy nawet smakołyk, zyskuje na znaczeniu.
       - Tylko pokrętnymi drogami przeszłyby pewne, zdawałoby się, mniej fortunne założenia – mówiła dalej - jakoby Atena była takim aniołem, zesłanym przez Zeusa – wyjaśniła.
      - Atena to bogini wojny – przypomniała sobie Alzacja i zadumała się. – To znaczy, że ktoś chce wypowiedzieć mi wojnę?
      - Młoda damo – starsza pani odezwała się uspokajającym tonem. - Bądź tak uprzejma i podejdź ze swej łaski do regału. Tego od samego okna – starsza właścicielka mieszkania wskazała ręką. - Na trzeciej półce od góry jest kilka książek odnośnie mitologii Greckiej. Zajrzyj do skorowidza którejś - zasugerowała.
       - Czyli interesują nas te postacie podobne do aniołów, które mają skrzydła i zdarza im się dzierżyć włócznię? - podsumowała pytaniem w zasadzie retorycznym. Sąsiadka, kiwając rytmicznie głową nad fortepianem, zaczęła na nim odgrywać pojedyncze nutki.

(cdn...)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz