W rytmie procesów odtwórczych
Usadowiłem się w niezbyt wygodnej ławce i począłem oczekiwać na moment rozpoczęcia rozprawy. Oskarżony już był. Sędziego jeszcze nie było. Na sali panował szum, jakiś policjant próbował wszystkich uciszać i szczerze mówiąc, nie za bardzo mu to wychodziło. Sędziego wciąż nie było.
- Co tym razem? - spytałem starszego pana w kapeluszu i płaszczu, który zajęty był zginaniem jednej kartki papieru na sto sposobów.
- Oskarżają budzik o to, że się spóźnił - odparł. Rozejrzałem się po sali. Sędziego wciąż nie było.
- Co następnie? - dalej drążyłem temat. Mężczyzna zmarszczył brwi.
- Będą sądzić z paragrafu dwudziestego trzeciego kilka osób.
- Co to za paragraf?
- Mają go na takich, na których nic nie mają - mężczyzna ściszył ton głosu - Wiesz, tak żeby zawsze coś mieć - wyjaśnił, ale mnie to nie przekonywało. Tak w ogóle, to chyba nie wiedziałem o czym mówi.
Nagle na salę wpadł skład sędziowski, niczym banda muszkieterów. Zatrzepotali pelerynami i zaczęli przeciskać się na swoje fotele w ciasnym sektorze ław. Zasiadają i zaraz każdy poprawia łańcuchy. Przypominają na jakie licho tyle zamieszania i już zaczyna się przesłuchiwanie świadków. Grzebią w księgach, zerkają po świstkach i już wyrok jest gotowy: budzik dostał zawieszenie w prawie wykonywania zawodu. Wychodząc z sali brzdękał coś o tym, że w takim razie w końcu znajdzie czas by wreszcie w spokoju poczytać Prousta.
Sędziowie tymczasem debatują nad kwestią możliwości istnienia przepisów prawnych na planecie, której jeszcze nie odkryto. Odkryta, nieodkryta - porządek w papirologii komplikowany biurokracją zawsze w tym samym pakiecie. Taka już ich rola, być przygotowanym na wiele okoliczności, a wydawanie wyroków i określanie wszystkich ewentualności to dla nich codzienność. Tkwią więc w tej rutynie, decydującej o życiu innych. Czy taki sędzia nie może się zapomnieć? Popełnić błąd, tak po ludzku? Może oni tylko na zewnątrz muszą tych batmanów udawać tylko dlatego, że taka konwencja. A w środku przecież dusi się człowiek, pewnie z jakąś wrażliwością, poza którą wyjść nie może, bo przecież - kurna - taka konwencja. I mimo tego, potrzebny jednak jest ten automatyczny bieg spraw. Rytuał procesu, jak mało który, jednak wpływa na życiorysy. Czy oni w tych togach wyrokują, starając tylko trzymać się wytycznych i być jak najmniej człowiekiem? Mi plączą się myśli, a na salę wprowadzają kolejnych oskarżonych. W końcu zatrzymało się na jednej kobiecie.
- Przez tą wiedźmę susza była tego roku - oskarżał akurat Sołtys jakiejś małej wsi. Oskarżycielem posiłkowym był lokalny właściciel restauracji. Próbowali za pomocą tabelek w Excelu i wykresów udowodnić, że wpływ na suszę w tym roku wiedźma miała w sześćdziesięciu siedmiu procentach. Dwadzieścia trzy procenty, według lokalnych szamanów, spowodowane były rechotem żab.
- Dajcie mi jakąś kawkę - zawołał sędzia do ochroniarza w trakcie odczytywania aktu oskarżenia. Mężczyzna zniknął za drzwiami i zaraz wrócił z małą czarną
- Weźcie mi wyślijcie jeszcze totka na dziś - burknął sędzia. - Tam, na stoliku w kącie sali macie wypełnione kupony - dodał stanowczym tonem głosu i młotkiem wskazał blankiety. Ochroniarz podszedł, i po raz kolejny pomiędzy świstkami szukał, czy może sędzia nie położył pieniędzy. Chciał machać rękami, oznajmić jakoś że nie ma, sędzia spojrzał spod okularów
- Potem się rozliczymy - powiedział surowo i zerknął w akta. - Co my tu mamy? A tak! - powiedział i odchrząknął. - Czy oskarżona przyznaje się do czarowania poza terenem do tego wyznaczonym i spowodowania suszy, a więc spowodowanie znacznych szkód materialnych poprzez stosowanie zaklęć i magii, za pomocą tzw. "czarów śmieciowych"?
- Przeca powódź w tym roku była - odparła kobieta.
- O psia mać, mocną ma linię obrony - szepnął posiłkowy drugiemu oskarżycielowi, siedzący naprzeciwko.
- Ile razy oskarżona użyła czaru "czary-mary-zlecenie"? - zapytał Sołtys. Kobieta zamyśliła się.
- Siedemnaście - opowiedziała.
- A ile razy oskarżona użyła czaru "abrakadabra na czas nieokreślony"? - zapytał tym razem sędzia, po prawdzie bardziej z ciekawości nad faktem, jak często w jego jurysdykcji naginane jest prawe.
- Tak zasadniczo, to ja jestem z tych co wolą "dzieło-hokus-pokus", jako frazę która zawiera o wiele więcej kontekstów zasadniczo intuicyjnych; używałam jej z dziesięć razy - zeznała zgodnie ze stanem faktycznym.
- Rozumiem - powiedział sędzia i zapisał coś w papierach. Po chwili podniósł głowę z gotowym wyrokiem:
- Za nie zaprzestanie używania czarów "czary-mary-zlecenie", oskarżona na śmierć czarownica, za niską szkodliwość czynu zostaje ułaskawiona i skazana na karę grzywny w wysokości siedmiu dukatów; natomiast za zaklęcia o dzieło-hokus-pokus z VAT, grzywna wynosi dwa dukatów - sędzia po ogłoszeniu tego wyroku w końcu mógł napić się kawki. Jego decyzja spowodowała, że oskarżyciele podskoczyli radośnie
- Tak blisko gilotyny jeszcze nie byliśmy - gratulowali sobie wzajemnie rozradowani.
Właśnie trwała przerwa na pucowanie orzełków, większość publiczności opuściła salę. Ja zaś dochodzę do wniosków, że oni sądzą za pomocą książki, którą oceniają po okładce, albo sprawiają wrażenie że wszystko mają pod kontrolą, a tak naprawdę próbują to jakoś ogarniać. W ten oto sposób mijał im kolejny dzień, jak codziennie zresztą. Tylko ja, po drugiej stronie, jakoś inaczej to widziałem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz